Przekraczanie granicy droga lądową jest zawsze bardziej wymagające niż za pomocą samolotu, ale wiążą się z tym przygody i większa niezależność, którą lubimy. Być może mieliśmy szczęście, ale nasza podróż z Siem Reap do Don Det w Laosie przebiegła sprawniej niż sobie to wyobrażaliśmy. Może nasze niskie oczekiwania uratowały sytuację albo po prostu duże szczęście :) Firma transportowa, którą wybraliśmy to Asia Van Transfer i szczerze powiedziawszy to czytając recenzję nie natrafiliśmy na ani jedną firmę, która wydawałaby się godna zaufania. O wszystkich krążą straszne opowieści i podróżując po Azji, trzeba się po prostu z tym pogodzić. Pracownik tej firmy przy zakupie biletów i następnie zaraz przed odjazdem wytłumaczył nam skomplikowaną procedurę przekraczania granicy i przesiadania się z autobusu do minivana oraz następnie do łodzi (pokazano nam nawet folder ze zdjęciami miejsc, gdzie będziemy się przesiadać).

Nadszedł czas, aby wyruszyć w drogę! Kierowca, który jechał z nami do Stung Treng (pierwszy przystanek, gdzie mieliśmy godzinę na lunch) pędził jak szalony, 70-90km/h przez wioski, gdzie maleńkie dzieci bawiły się na skraju drogi. Cała trasa, około 5 godzin, była przez to dla mnie niezwykle stresująca! Oczywiście zajechaliśmy przed planowanym czasem i kierowca, który tak pędził, miał teraz czas na drzemkę. Po posiłku (2-5$) kolejny minivan zawiózł nas do samej granicy, gdzie mogliśmy wymienić dolary amerykańskie na laotańskie kipy (kurs wymiany 1$ = 8200 Lao kip, na wyspie Don Det było to 8100). Dolary amerykańskie były bardzo przydatne w Kambodży oraz Laosie, gdzie łatwo można je wymienić na lokalną walutę lub też w tej walucie zapłacić za hotele. Tam również dostaliśmy do wypełnienia kartę wjazdową do Laosu, potrzebną do otrzymania wizy. Jednakże najpierw musieliśmy oficjalnie opuścić terytorium Kambodży, co oznacza opłatę 2$ za stempel w paszporcie. Następnie przeszliśmy z bagażami kilkaset metrów do punktu kontrolnego na granicy z Laosem, gdzie otrzymaliśmy wizy. Opłata za wizę różni się w zależności z którego kraju pochodzimy, dla osób z Polski jest to 30$, Sebastian (Belgia) musiał zapłacić kilka dolarów więcej (ceny umieszczone na tablicy). Dodatkowo każdy z nas musiał zapłacić 1$ bo przekraczaliśmy granicę w weekend oraz 2$ za “aktywację” wizy, cokolwiek by to znaczyło. Kłótnie tylko opóźnią całą procedurę i nie dostaniemy paszportu z powrotem, jeśli nie zapłacimy, a kierowca też nie będzie czekał, gdy zatrzymamy naszymi działaniami całą grupę. Jest to dobrze znany proceder i pewne rzeczy podczas takich podróży trzeba po prostu zaakceptować, chociaż przyznaje, nie jest to wcale takie łatwe! :) Wszyscy z wizami w ręku ruszyliśmy do minivana, który już na nas czekał (pustki na granicy, więc cieżko byłoby go nie znaleźć) i zawiózł nas do Nakasong, gdzie mieliśmy się przesiąść do łodzi płynącej na wyspę Don Det. Już podczas 20min rejsu łódką wiedzieliśmy, że to miejsce będzie wyjątkowe i faktycznie, zostaliśmy tam dłużej, niż planowaliśmy :D

Rzeka Mekong przepływa przez Chiny, Birmę, Laos, Tailandię, Kambodżę oraz Wietnam. Ze względu na często zmieniający się poziom rzeki wokół wysp w tym rejonie, jest to świetne miejsce do tworzenia się progów rzeczny, małych kaskad oraz potężnych wodospadów. W delcie rzeki Mekong w tym rejonie, rozsianych jest mnóstwo małych wysp, większość z nich jest niezamieszkana.

Na wyspie nie ma ani jednego bankomatu, dlatego bardzo ważne jest posiadanie ze sobą wystarczającej ilości gotówki! Zarezerwowaliśmy nocleg z kilkudniowym wyprzedzeniem na stronie booking.com, którą często używaliśmy w Azji i jak się potem okazało większość miejsc nie używała tej strony, więc w tym przypadku lepiej tutaj na miejscu znaleźć sobie nocleg. Nasz hotel okazał się dość drogi w porównaniu z innymi ofertami, miał cudny widok na zachód słońca (pokój na 2 piętrze), ale warunki były w nim bardzo podstawowe a na dodatek zaatakowały mnie dwa karaluchy w łazience (tzn siedziały na suficie i bacznie mnie obserwowały, a to juz było zbyt wiele! :O) Na ostatnią noc przenieśliśmy się do małego bungalowa z hamakiem na wschodniej stronie wyspy.

Na wyspie Don Det są dwie nieutwardzone drogi, wschodnia oraz zachodnia, wzdłuż nich znajduje się baza noclegowa z bardzo popularnymi bungalowami. Ponownie postanowiliśmy wypożyczyć rowery i zwiedzić wyspę Don Det na której się zatrzymaliśmy oraz sąsiednią Don Khon. Obie wyspy połączone są mostem zbudowanym przez Francuzów z którego rozciąga się piękna panorama na deltę Mekongu. Naszą wycieczkę rowerową zaczeliśmy od północnego promu, podążając drogą wschodnią, aż do wspomnianego mostu. Kolejną wyspę również zaczęliśmy objeżdżać po stronie wschodniej co jest dobrze widoczne na poniższej mapie (wzrastające numery kilometrów).

Jak widoczne na mapie, przejechaliśmy około 20km na wyspie Don Det oraz Don Khon

Nawet krowy uciekały w pośpiechu, gdy Sebastian zbliżał się w ich stronę na swoim małym, czerwonym rowerze z różowym koszykiem!

Połączenie bujnie kwitnących drzew, niesamowicie blękitnego nieba oraz wody wygląda olśniewająco!

Jedyna świątynia na Don Khon, jak zwykle pięknie pomalowana i zadbana

Brzeg wyspy Don Khon już widoczny w oddali, nasz kolejny cel!

Zbliżając się do mostu łączącego dwie wyspy, Don Det oraz Don Khon

Po około 8-9 km jazdy, już na wyspie Don Khon, zauważyliśmy drewniany znak wskazujący na wodospady i postanowiliśmy je sprawdzić. Zostawiliśmy rowery niedaleko restauracji, przeszliśmy przez bardzo chwiejący się most i teraz dopiero mogliśmy zacząć ich szukać! Te wodospady są mniej popularne, mniejsze, wręcz ukryte (my skręciliśmy w ścieżkę prowadzącą w lewo zaraz po przejściu przez most). Przy restauracji zauważylismy puszkę na datki na pomoc w naprawie mostu, co z pewnością będzie niedługo koniecznością.

Ten chwiejący się most bardzo przypominał mi te popularne w Nepalu, których fanką zdecydowanie nie jestem :O

Małe, ukryte kaskady...i żadnych innych turystów

Naszym pomysłem było objechanie również tej wyspy dookoła, jednak w pewnym momencie zatrzymał nas oraz innych rowerzystów zawalony most, którego nie sposób było ominąć. Ze względu na bardzo małą ilość ścieżek na tej wyspie, musieliśmy się cofnąć dobre kilka kilometrów bo koniecznie chcialiśmy zobaczyć inne, słynne wodospady. Z racji bliżającej się pory obiadowej, zatrzymaliśmy się w jednej z restauracji z widokiem na rzeką, słońce już wtedy grzało niemiłosiernie. Pełni energii, ruszyliśmy w kierunku głównej atrakcji dnia, wodospadów Li Phi. Po drodze zauważyliśmy zardzewiałą lokomotywę, pozostałość po 7-kilometrowej lini kolejowej, która kiedyś łączyła obie wyspy! Została jednak zamknięta w połowie XX wieku.

Młyn wodny w pobliżu wodospadów

Bawół wodny i jego potomstwo chłodzące się w niewielkiej sadzawce

Wody kłębiące się nad wodospadem...widać potęgę tego miejsca!

Znalazłam miejsce , gdzie czas płynie wolniej :D Mogłabym tak siedzieć na tej ławce cały dzień...

Relaks w cieniu na tarasie restauracji, która znajduje się zaraz obok wyznaczonej plaży. Stojąc na plaży zauważyłam, że już kilka metrów od brzegu widać, że wodą ma inny kolor i płynie znacznie szybciej, wiry wodne były również widoczne przez co uznaliśmy, że nie jest to bezpieczne miejsce na kąpiel, mając w pobliżu potężne wodospady1

Przed domem, zamiast psa, większość mieszkańców ma świnkę na sznurku! Jak widać, zwierzęta przystosowały się do tutejszego klimatu i mają ciemniejszą skórę oraz bardzo masywny ryj, kórym muszą kopać w bardzo twardej i suchej ziemi

Widok zachodu słońca z okna naszego pokoju, zachwycający! :D Ten region jest znany jako jeden z najpiękniejszymi zachodami słońca w Azji południowo-wschodniej. A Wy co myślicie?

Tutaj odkryłam również najlepsze piwo w Azji :) Idealne przy zachodzie słońca!

Bardzo przypadł nam do gustu charakter tego miejsca, leniwa atmosfera i niesamowita przyroda! Bardzo ciężko było nam opuszczać to miejsce, spotkaliśmy ludzi, którzy zatrzymali się tam na 2 tygodnie i nie było to ich pierwsza wizyta w tym miejscu. Być może też tam kiedyś wrócimy, skoro to miejsce potrafi tak zaczarować. Wiele razy zadrzyło się, że wieczorami nie było prądu, ale właściciele kawiarni byli na to świetnie przygotowani i w momencie wokół nas paliły się świeczki, co jeszcze bardzo podkreślało charakter tego miejsca :)

Naszym kolejnym celem było stolica Laosu, Vientiane, oddalona od tego miejsca o 850km! Jeśli koniecznie chcecie dostać się tam jak najszybciej to trzeba liczyć się z płynięciem łodzią, 2-godzinną jazdą do Pakse a następnie busem nocnym (12godzin) do Vientiane. Ten pomysł zdecydowanie nie podobał się mojemu chłopakowi mierzącemu 188cm :p Zdecydowaliśmy się na zakup biletu do Thakhek, gdzie spędziliśmy noc i kolejnego dnia ruszyliśmy do Vientiane, dzieląc ten dystans na dwie części. Jeśli chcecie wiedzieć więcej o naszych przygodach podczas tej długiej podróży, koniecznie sprawdzcie kolejny post :)

Informacje praktyczne:

  • Wstęp na teren wodospadów Li Phi/Tad Somphamit Waterfalls - 35k KIP od osoby
  • Wypożyczenie roweru - 10k KIP od osoby (wszystkie bardzo małe i większość różowych :p)
  • Bungalow - 40k KIP (5$) na skraju rzeki, przeszliśmy się i sprawdziliśmy jak wyglądają poszczególne opcje, w szczególności pościel i moskitiera, która w tym rejonie jest bardzo ważna ze względu na szczególnie wysoki poziom zarażeń malarią (ogólnie komarów było niewiele, ale podobno większa ich część przenosi malarię w porównaniu z innymi częściami kraju)
  • Pokój w hotelu 13$ (wyglądał ładnie i czysto, jednak na suficie łazienki czekały na mnie 2 karaluchy! Było to jednak jedyne miejsce podczas całej wyprawy z nieproszonymi gośćmi :)
  • Bilet autobusowy do Thakhek - 110k KIP od osoby (kupione w innym miejscu, niż ponizsze zdjęcie)
  • Inne akrakcje oferowane na wyspie a przez nas nie sprawdzone:
    • wycieczka kajakowa - 170k KIP - 220k KIP w zależności od organizatora (pół dnia)
    • tubing - 10k KIP od osoby
    • obie aktywności wymagają dużej ostrożności, ponieważ w tym rejonie rozlewisko rzeki często tworzy progi rzeczne i nurt wody wtedy gwałtownie przyśpiesza