Im dalej jechaliśmy na północ, tym coraz piękniejsze widoki przewijały się za oknami minibusa! Po raz kolejny zachwycałam się krajobrazami i to jeszcze bardziej niż ostatnio. A pomyśleć, że przed nami jeszcz kilka miejscowości do odwiedzenia w tym rejonie :D Soczyście zielone pola ryżowe oraz strome zbocza otaczających krętą drogę, przykuwały naszą uwagę podczas podróży do Laung Prabang. Niektóre fragmenty drogi były częściowo zasypane sporych rozmiarów głazami, niezabezpieczone zbocza wyglądały w niektórych miejscach bardzo groźnie o czym przypomniał nam wrak ciężarówki na poboczu. Po zajechaniu na miejsce i odnalezieniu naszego hostelu, resztę dnia spędziliśmy na relaksującym spacerze wzdłuż rzek Nam Khan oraz Mekong, które wygladały cudownie z promieniach zachodzącego słońca :)

Nam Khan River Nam Khan River Nam Khan River

Kolejnego dnia zaplanowaliśmy wycieczkę do pobliskich wodospadów, Kuang Si Waterfalls, oddalonych od miasta około 30km. Można tam dojechać minibusem, ale wtedy nasz czas na miejscu będzie ograniczony do 2 godzin, a to zbyt mało czasu na spacer w górę wodospadu, co było naszym planem. Po długich negocjacjach z kierowcom tuk-tuka, zgodził się nas zabrać za 160k KIP i poczekać tam na nas 3 godziny. Najpierw jednak przebiegł przez ulicę na pobliskie stoisko po obiad na wynos i mogliśmy wreszcie ruszać. Szaleni kierowcy, wyboje na drodze oraz twarde siedzenia i niski dach tuk-tuka sprawiły, że jazda była istną mordęgą. Zauważyliśmy, że niektórzy zdecydowali się tam dojechać rowerem, co zdecydowanie odradzamy, gdyż droga była bardzo kręta i kierowcy samochodów z bardzo małej odległości mijali rowerzystów, którzy często szli pod górkę, bo nie dawali rady na podjazdach. Już kilka razy decydowaliśmy się wypożyczyć rower i o ile na płaskich drogach w miare dobrze można było się na nich przemieszczać, tak już każde wzniesienie stanowiło nielada wyzwanie ze względu na kiepski stan rowerów.

Vang Vieng village

Zaraz po wejściu na teren wodospadów, ujrzeliśmy niedźwiedzie himalajskie, które leżały w cieniu lub też w wodzie, skutecznie uciekając przed słońcem. Pomimo tego, że miały tam (Bear Rescue Center) dużo zabawek i tory przeszkód to pogoda nie sprzyjała zabawom. Udaliśmy się więc od razu w poszukiwaniu pięknej natury. Była dopiero 10.00 rano a już tłumy przywitały nas przy pierwszej kaskadzie. Od tego miejsca zaczęliśmy podążać wzdłuż potoku, wspinając się coraz wyżej i wyżej, gdzie na końcu czekał na Nas największy wodospad.

Vang Vieng village Vang Vieng village

Mostek widoczny na zdjęciu poniżej był najbardziej popularnym miejsce do zrobienia zdjęcia z największym wodospadem w tle, także czasem trzeba było czekać na swoją kolej, aby złapać najlepsze ujęcie :) Wszystkie kaskady są naprawdę cudowne, jasny kolor skał pięknie kontrastuje z głębokim kolorem wody.

Vang Vieng village Vang Vieng village

Z tego miejsca odbiliśmy w boczną ścieżkę, która zaprowadziła nas w górę, do źródła wodospadu, gdzie mieliśmy nadzieję na lepszą panoramę okolicy. Część strumiania płynęła po schodach prowadzących w górę, więc nasze wodoodporne sandały po raz kolejny nas uratowały. Na ostatnim odcinku, ścieżka staje się bardzo wąska, ale już po chwili jesteśmy na samej górze. Niestety widok stąd nie jest dużo lepszy, gdyż las dookoła zasłania skutecznie okoliczne wzgórza. Przechodzimy więc po drewnianej kładce nad wodospadem, obserwując miejsce, gdzie woda powoli opada w dół, tworząc słynny wodospad.

Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village

Nadszedł czas się ochłodzić! Po zejściu z powrotem na dół, szybko udaliśmy się do strefy, która została wydzielona do pływania. Woda była cudownie orzeźwiająca, ale miejscami dno wodospadu było bardzo śliskie! Można sobie usiąść na jednej z małych kaskad w cieniu i skutecznie się zrelaksować. Teraz dopiero zauważyliśmy, jak wiele ludzi jest teraz w parku. Całe rodziny z jedzeniem oraz kocami, urządzały sobie tam piknik więc widocznie miejsce to jest też popluarne wśród lokalnych mieszkańców. Nasz czas dobiegł końca i ruszyliśmy w poszukiwaniu naszego kierowcy, co okazało się nie takie łatwe, przy tak dużej ilości samochodów oraz tuk-tuków. Popołudnie spędziliśmy w okolicach Mt. Phousi, wzgórza w centrum Luang Prabang, które podobno jest najlepszym miejscem na podziwianie zachodu słońca i okazało się to prawdą! Żeby tam dotrzeć, trzeba pokonać mnóstwo schodów, które wydawały się nigdy nie kończyć!

Vang Vieng village Na samej górze znajduje się mała świątynia i dość niewiele miejsca wokół niej, gdzie później zgromadziły się tłumy, aby podziwiać zachód słońca nad Mekongiem. Widok z tego miejsca jest niesamowity, miasto, rzeka oraz pobliskie wzgórza wyglądają naprawdę spektakularnie :D Podczas zachodu słońca kolor rzeki zmienia sie wielokrotnie, więc byliśmy zadowoleni, że przyszliśmy tutaj w miarę wcześnie i mieliśmy dużo czasu, aby nacieszyć się widokiem. Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village

Schodząc w dół po drugiej stronie wzgórza, minęliśmy złote i lśniące rzeźby przedstawiajęce Buddę oraz mnichów. Gdy już dotarliśmy do głównej ulicy, ku naszemu zaskoczeniu, nocne targowisko już w pełni funkcjonowało. Czuć było zapach pysznego jedzenia :) Od razu skierowałam się w stronę stoiska z naleśnikami i jeden z mango oraz słodzonym mlekiem kondensowanym wylądował w mojej ręce! Kupiliśmy tutaj również drewniane magnesy do kolekcji dla moich dziadków. Każde nocne targowisko oferuje bardzo podobne produkty do kupienia, jednak zawsze znajdziemy coś bardziej charakterystycznego dla danego regionu, tutaj były to fartuchy kuchenne, które dominowały nad resztą. Jak zawsze, próbowałam się targować i ostatecznie zapłaciłam około połowy ceny wyjściowej, oczywiście zawsze zależy to od tego ile sztuk danego produktu mamy zamiar kupić. Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village

Jak do tej pory, w każdym mieście widzieliśmy przynajmniej kilka światyń, więc i tutaj nie mogliśmy tego pominąć. Już po odwiedzeniu kilku, zgodnie stwierdziliśmy, że są one w podobnym stylu jak te w Vientiane, ale wciąż było miło popatrzec na życie codzienne mieszkańców a wokół świątyń czasem wiele się dzieje. Tutaj również (jak w Vientiane podczas obchodów Nowego Roku), w środku świątyni wierni polewali statuetki Buddy wodą, którą potem zbierali na zewnątrz już jako wodę święconą. Za każdym razem, gdy chcemy odwiedzic świątynię w środku, musimy ściągnąć buty na zewnątrz i tym razem zdarzyło się, że Sebastiana buty zniknęły, ale wśród innych butów zauważyliśmy prawie takie same, różniące się tylko o pół rozmiaru. Podejrzewaliśmy, że ktoś przez pomyłkę założył nie swoje sandały, więc szybko zaczęłam w tłumie (niestety główna ulica miasta) osoby z takimi samymi sandałami na nogach. Na szczeście dogoniłam pewnego chłopaka i od razu poznałam sandały Sebastiana po drobnym ich uszkodzeniu i okazało się, że pół rozmiaru rówżnicy nie zrobiło dużego wrażenia na turyście, który myślał, że to jego buty :D Sytuacja na szczęście szybko się wyjaśniła.

Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village

Tym razem również chcieliśmy poznać historię kraju, po którym podróżujemy. Dlatego też, po obiedzie wybraliśmy się do Muzeum Narodowego (Royal Palace Museum), zlokalizowanego nad brzegiem rzeki Mekong. To jedyne muzeum podczas naszej podróży, gdzie musieliśmy ściągnąć buty przed wejściem i pozostawić wszystkie osobiste rzeczy w przechowalni (wzieliśmy jednak do kieszeni portfele oraz dokumenty, bo były to zbyt ważne dla nas rzeczy). Wielu ochroniarzy ściśle pilnuje, aby turyści nie robili w środku zdjęć, czego próby niestety miały przy nas miejsce. Muzeum to jest dawnym Pałacem Królewskim więc widzieliśmy w środku m.in. salę tronową, sypialnie króla, pokoje dziecięce oraz salę balową. Można tam podziwiać wiele portretów rodziny królewskiej, meble, ubrania oraz rzeczy osobiste należące kiedyś do członków rodziny królewskiej, wykonane ze srebra lub złota. Muzeum może nie jest duże, ale zadbane a krótkie opisy po angielsku bardzo ułatwiają zwiedzanie, warto tutaj zajrzeć!

Vang Vieng village

Bardzo popularne jest wśród turystów obserwowanie ceremoni wręczania jałmużny mnichom, która odbywa się jeszcze przed wschodem słońca na ulicach miasta. Mnichowie jak każdego dnia, wychodzą ze swoimi bambusowymi koszykami, aby zebrać dzienną porcję jedzenia od wierzących. Tradycyjnie był to głównie ryż, ale teraz można również zaobserwować dary w postaci niezdrowych przekąsek, szczególnie rozdawane przez właścicieli sklepów. Znalazłam dużo opini o tym, jak sztuczny jest to teraz rytuał, zdominowany przez turystów, ale postanowiłam i tak sprawdzić to sama i dlatego ruszyłam z aparatem kolejnego ranka na ulice Lunag Prabang. Niestety był to już drugi poranek z deszczem, ale kolejnego dnia ruszaliśmy dalej na północ kraju, więc była to moja ostatnia szansa. Ledwo co wyszłam na zewnątrz i już na bocznej uliczce zobaczyłam grupę ok 15 mnichów, skupionych wokół 2 starszych kobiet rozdających im porcje ryżu. Mnisi modlili się razem, stojąc wokół kobiet a ich głosy rozchodziły się po okolicy. Obserwowałam ich tylko z drugiej strony ulicy, co jest rekomendowane na znakach rozmieszczonych w mieście. Jak się później okazało, był to w moim odczuciu najbardziej prawdziwy moment, który udało mi się zobaczyć. Im byłam bliżej głównej ulicy miasta, tym więcej turystów oraz mniej lokalnych ludzi mogłam zauważyć. Na każdym kroku można był kupić gotowe porcje ryżu dla mnichów, wypożyczyć małe, plastikowe krzesełko i usiąść na nim w oczekiwaniu na mnichów. Widziałam wielu turystów łamiących wszystkie zasady wypisane na tablicach informacyjnych: podchodzili do mnichów na wyciągnięcie ręki, robili zdjęcia ich twarzom, używali lampy błyskowej, nie nosili odpowiednich ubrań lub też wręcz gonili mnichów, aby jeszcze raz zrobić im zdjęcie. Czułam się wręcz zakłopotana widząć zachowanie większości turystów. Dla mieszkańców Laosu to religijny rytuał i o tym powinniśmy pamiętać. Zachęcam również do uczestniczenia w nim, tylko wtedy, gdy ma to dla nas głęboki znaczenie, a nie tylko dla zabawy.

Vang Vieng village Vang Vieng village Vang Vieng village

Muang Ngoy było naszym kolejnym celem podróży, mała wioska położona nad brzegiem rzeki Nam Ou, gdzie płyneliśmy rzeką bo minibus okazał się niewystarczający środkiem transportu. To tam widziałam niezliczoną ilość motyli, jadłam banany zerwane w ogródku i leżałam na hamaku, podziwiając chmury unoszące się nad pobliskimi wzgórzami, bajeczne miejsce!

Informacje praktyczne:

  • minibus do Lunag Prabang z Vang Vieng - 4h, 110k KIP od osoby
  • bilet wstępu do wodospadów Kuang Si - 20k KIP od osoby
  • tuk-tuk do wodospadów Kuang Si - 160k KIP (wersja na 6 osób więc jadąc grupą wychodzi znacznie taniej)
  • bilet wstępu na wzgórze Mt. Phousi - 20k KIP od osoby
  • bilet wstępu do muzeum narodowego (Royal Palace Museum) - 20k KIP od osoby
  • masaż laotański - 60k KIP od osoby
  • obiad/kolacja - 40k to 60k KIP za dwie osoby, polecamy Bamboo Garden Restaurant
  • shake - 15k KIP
  • naleśnik na nocnym targowisku - 10k KIP