Okładka magazynu National Geographic którego egzemplarz wpadł w moje ręce 10 lat temu oraz artykuł w środku sprawiły, że zaczęłam marzyć o odkrywaniu dawnego imperium Khmerów. Wtedy wydawało mi się wręcz nierealne, ale na szczęście niektóre marzenia spełniają się szybciej niż byśmy się tego spodziewali! I tak oto, stoję niedowierzając przed bramą wjazdową do parku archeologicznego Angkor, z 3-dniowym biletem wstępu w dłoni :D

Czas zacząć przygodę! Duża butelka wody od razu wylądowała w koszyku mojego roweru, już wczesnym rankiem upał był nieznośny a zgodnie z przepisami, w parku archeologicznym trzeba mieć zakryte ramiona oraz kolana.

Imperium Khmerskie rozciągało się na ogromnym obszarze Azji Południowo-Wschodniej, od Birmy na zachodzie aż po Wietnam na wschodzie, od V do XV wieku. Angkor to największy kompleks budynków jaki istniał przed erą przemysłową, o powierzchni nieco mniejszej niż obecny Paryż! Istnieje kilka teorii wyjaśniających przyczyny upadku tego potężnego imperium, co miało miejsce pod koniec XV wieku. Mogło to być spowodowane wewnętrznymi konfliktami, najazdami sąsiednich krajów lub też, jak głosi najnowsza teoria, zmianami klimatu, które zmusiły ludność do przesiedlenia. Naukowcy odkryli skomplikowany system nawadniający oraz zbierający wodę, pomagający w okresach zmienniego klimatu. Z powodu olbrzymiej suszy, po której nastapiła powódź, ludność straciła kontrolę nad poziomem wody co przyczyniło sie do klęski w rolnictwie.

Pierwszego dnia przejechaliśmy 40 kilometrową pętlę (na mapie parku zaznaczona jako grand circuit) na starych, zardzewiałych rowerach wypożyczonych z hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Cały obszar parku jest bardzo płaski a odległości pomiędzy poszczególnymi obiektami nie są zbyt duże, przeważnie kilka kilometrów. Jadąc rowerem można rozkoszować się przyrodą, okolicznymi wioskami i zatrzymac się w dowolnym miejscu, odkryć mniej turystyczne zakamarki parku przy których wynajęci kierowcy tuk-tuka niechętnie się zatrzymają. Oczywiście taka rowerowa przejażdżka do łatwych nie należy, upał nas wykończył! Niestety w pewnym momencie moja opona eksplodowała i już po kilku metrach nie mogłam jechać dalej. Po około 1.5h, wysłany przez hotel kierowca tuk-tuka, przywiozł mi inny rower, więc mogliśmy kontynuować zwiedzanie. Ponownie doświadczyliśmy niezwykłej gościnności ze strony mieszkańców tego kraju, załoga pobliskiej restauracji od razu zaoferowała nam ich telefon do skontaktowania się z hotelem (łatwiej i taniej tak dzwonic na numer z Kambodży). To była dla nas nauczka, aby kolejnym razem dobrze sprwdzić rower, również opony, które w tym przypadku były w opłakanym stanie.

Duża pętla - grand circuit, zawiera na swojej trasie mnóstwo niesamowitych obiektów, ale warto zaznaczyć, że te najbardziej znane są cześcią tzw. małej pętli - petit circuit, którą zwiedzaliśmy kolejnego dnia. Naszą rowerową przygodę zaczeliśmy od zakupu 3-dniowych biletów wstępu w kasach biletowych, a następnie wjazdu do parku najbliższą bramą zlokalizowaną na północ od kas. Postanowiliśmy podążać dużą pętlą w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Pierwszym przystankiem była mała świątynia Kravan Temple, a następnie Banteay Kdei (dodatkowo spacer do Srah Srang, aby zobaczyć piekne jezioro), kolejno Pre Rup, East Mebon, Ta Som, Neak Pean, Krol Ko (mała, ale jedyna gdzie nie spotkaliśmy nikogo innego!) i na sam koniec Preah Khan (bardzo duży, interesujący most prowadził do jej wnętrza). Wszystkie te światynie miały cudowny piaskowy kolor a ziemia jak w całej Kambodży intensywnie pomarańczowy co świetnie kontrastowało z intensywną zielenią gęstego lasu. Każda światynia zmusza do pokonania mnóstwa schodów, do tego upał sprawia, że odiwedzenie tego parku “na szybko” staje się męczarnią, więc od razu zaznaczam, że trzeba poświęcić temu miejscu wiecej czasu (min 2 dni) W drodze powrotnej do hotelu ujrzeliśmy najsłynniejsze dwie światynie: Bayon oraz Angkor Wat :)

Za każdym razem, gdy tylko zatrzymaliśmy się przed jakąkolwiec ze światyń, kobiety ze straganów biegły w naszym kierunku z kilkoma ciuchami w ręku, oferując je w bardzo dobrej cenie! :) Co zadzwiające, nie zauważyłam tam niezdrowej rywalizacji. Za każdym razem, gdy kilka z nich zaczęło biec w naszą stronę, tylko ta, która wykazała się najlepszym refleksem i była najszybsza, zaczynała z nami negocjacje. Było przy tym mnóstwo śmiechu! :D Jakże zdzwiony był nasz kierowca tuk-tuka, kiedy drugiego dnia wróciłam z toalety w zupełnie nowym zestawie ubrań :D

Pre Rup, po wejściu po bardzo stromych schodach na sam szczyt świątyni, zostaliśmy nagrodzeni piekną panoramą rozciagającego się wokół nas parku. Schody tam są tak strome, że wręcz wchodziliśmy po nich na czworaka (co zdarzyło się w wielu miejcach). Po całym dniu zwiedzania i nieskończonych ilościach pokonanych schodów, nasze nogi zdecydowanie domagały się odpoczynku.

Parasole były nieodłącznym elementem wielu kobiet, zwłaszcza pochodzenia azjatyckiego. Ja tak elegancko podczas zwiedzania nigdy nie wyglądam więc musiałam się zadowolić moją czapką z daszkiem :D nakrycie głowy to obowiązkowy element ekwipunku przy takiej pogodzie!

Rzeźby w wielu miejscach wręcz zdawały się wychodzić ze ścian :)

Drewniana kładka prowadząca do Neak Pean, świątyni położonej na małej wyspie na środku urokliwego jeziora. Okolice tej świątyni najbardziej nas urzekły, bujna roślinność i spokojna tafla wody, w której odbijały się drzewa wyglądała zachwycająco! Do tego konary drzew wystające z wody, tworzyły niepowtarzalny klimat.

Drugiego dnia bardzo chcieliśmy zacząć zwiedzanie od podziwiania wschodu słońca nad Angkor Wat i dlatego zdecydowaliśmy się na wynajęcie tuk-tuka z kierowcą. Jechanie tam w mroku, na rowerze bez dobrego oświetlenia i po ulicach na których, nie ma co ukrywać, panuje chaos, nie brzmiało zachęcająco. Wracając z wieczornej kolacji, ustaliliśmy z napotkanym niedaleko naszego hotelu kierowcą tuktuka, że za 15$ objedzie z nami małą pętle (Angkor Wat, Bayon and Ta Prohm) kolejnego dnia i będzie pod naszym hotelem o 4:30. Niestety, następnego dnia, kierowca nie pojawił się pod naszym hotelem a my bardzo nierozważnie nie zapisaliśmy jego numeru, ani nie zrobiliśmy zdjęcia jego imienia i numeru, który znajduje się na boku tuk-tuka. Być może nasz kierowca zaspał, albo ktoś inny zaoferował mu 1$ lub 2$ więcej a to wystarczy, aby skusić się na trochę lepszy zarobek. To była kolejna lekcja z której wyciągnęliśmy nauczkę na przyszłość. Na szczęście stróż z naszego hotelu zadzwonił do kierowcy, który z nimi współpracuje (biedny chłopak został obudzony tak wcześnie rano!), ale oczywiście cena była już znacznie wyższa (28$), z pewnością znaczna część wędruje do właściciela hotelu, co poźniej potwierdził nasz kierowca. Po krótkich negocjacjach zgodził się obniżyć cenę do 20$ i już po 10min jachaliśmy z zawrotną (jak na tuktuk) prędkością na wschód słońca. Z racji tego, że wyjechaliśmy później, kierowca musiał to jakoś nadrobić i wymijał inne tukuki co bardzo skutecznie podniosło nam ciśnienie. Nie chciałabym się tam znaleźć na rowerze, wśród tej gonitwy o jak najlepsze miejsce podczas wschodu słońca. Już wtedy uświadomiliśmy sobie, że podążaja za nami setki tuktuków! :O Po zaparkowaniu szybkie zdjęcie tuktuka (aby poźniej jakoś rozpoznać naszego kierowcę i jego pojazd) i od razu ruszyliśmy przed siebie!

Wschodzące słońce cudownie podświetlało światynię Angkor Wat. Niestety, warunki pogodowe nie były idealne, słońce było częściowo za chmurami, ale doświadczenie było wciaż wręcz magiczne....

....oczywiście ten wyjątkowy moment dzieliliśmy z setkami innych turystów :O Zaraz po wschodzie słońca zjedliśmy przygotowane przez nas bagietki z nutella, ale okoliczne stragany oferowały również śniadania z czego wiele osób skorzystało.

Główna brukowana droga prowadząca do centralnej świątyni Angkor Wat o długości ponad 300m, już taka zatłoczona... a nie było nawet 7.00 rano i duże autokary jeszcze nie dojechały na miejsce :)

Angkor Wat to największa światynia w całym kompleksie archeologicznym z 5 charaktyrystycznymi wieżami w kształcie kwiatu lotosu, zbudowana przez Surjawarmana II. Na samym środku kompleksu znajdują się słynne wieże (najwyższa o wysokości 65m) i można wejść na wysoko zlokalizowane platoformy widokowe, jednak ilość ludzi na górze jest ograniczona, dlatego zawsze trzeba czekać w kolejce, aby tam wejść. Ta światynia jest wciąż aktywnie używana przez mnichów czego dowodem była ich obecność a także napotkane przez nas ołtarze, przed którymi modlili się zwiedzający to miejsce. Mnichowie chętnie modlą się za turystów, oczywiście oczekując w zamian drobnej darowizny. Zwiedzaliśmy ten kompleks może 1.5h, kiedy to pojawiły się duże grupy azjatyckich turystów z przewodnikami używającymi głośników, co kompletnie nam się nie podobało bo trudno było się nawzajem usłyszeć, gdy te grupy były w naszej obecności. Muszę przyznać, że ten kompleks wygląda lepiej z pewnej odległości, kiedy to kształt wież jest widoczny w całej ich okazałości i do tego cały kompleks cudownie odbija się w tafli wody. Angkor Wat nie miał zbyt wielu intrugujących rzeźb i zdobień jak inne, małe światynie które bardziej nas urzekły (oczywiście ma mnóstwo rzeźb więc to juz kwestia gustu, które miejsca komu się bardziej spodobają).

Angkor Wat in Cambodia Angkor Wat in Cambodia

Na zdjęciu poniżej widoczna jest jedna z 5 bram wiodąca do dawnego imperium Khmerów, miasta Angkor Thom gdzie w centarlenj cześci stoi słynna świątynia Bayon, jedna z naszych ulubionych! Jakie było moje zdziwienie, kiedy jechaliśmy po wielki rondzie tuk-tukiem a kierowca wskazał nam palcem, że to właśnie ta światynia pośrodku ronda to Bayon, a my ją właśnie objeżdżamy dookoła! Oczywiście świątynie do których musieliśmy dojść te kilka czy kilkanaście minut przez las mają bardzo niepowtarzalny urok już ze względu na ciszę i otoczenie ogromnych drzew. Jednak Bayon, pomimo nawet tłumów zwiedzających to miejsce, zachwyca! Udało nam się znaleźć ciche i puste korytarze na najniższym poziomie światyni (w sumie trzy kondygnacje), próbowaliśmy zgubić na moment turystów i poczuć się jak odkrywcy :) Następnie odwiedziliśmy podbliską piramidę Baphuon, światynię Phimeanakas, aby w końcu dotrzeć do Tarasu Słoni oraz Tarasu Króla Lepera.

Jedna z 5 bram wiodąca do dawnego imperium Khmerów, miasta Angkor Thom Angkor Wat w Kambodży

Bayon z 216 gigantycznymi, uśmiechającymi się łagodnie, kamiennymi obliczami króla-boga Dżajawarmana VII, który wybudował tą światynię

Słynna świątynia Bayon, jedno z naszych ulubionych miejsc! Słynna świątynia Bayon, jedno z naszych ulubionych miejsc!

Phimeanakas, mała hinduska świątynia w kształcie piramidy, którą odwiedza niewielu turystów.

Po przerwie na lunch, którą spędziliśmy z naszym kierowcą rozmawiając o życiu w Kambodży, przyszedł czas na ostatnią perełkę tego dnia, Ta Prohm. Miejsce to stało się szalenie słynne za sprawą filmu Tomb Raider, który był tutaj kręcony. W główną rolę Lary Croft wcieliła się słynna aktorka z hollywood, Angelina Jolie. To miejsce jest o tyle wyjątkowe, że podczas renowacji nie usunięto żadnych drzew i przez to ta świątynia wygląda prawie tak jak kiedy została odkryta przez francuskiego przyrodnika, Henriego Mouhota w 1860. Oczywiście miejsce to zostało zabezpieczone i przygotowane dla turystów, drzewa i ich korzenie rosnące pomiędzy murami światyni wręcz je rozsadzają i bez niezbędnych prac konserwacyjnych po prostu by się zapadły. Tak nam się tam spodobało, że postanowiliśmy tam wrócić kolejnego dnia na samo otwarcie o 7:30 i tak też się stało (kierowcę tuktuka znależliśmy z samego rana, zaraz po wczesnym śniadaniu na jednym z ulicznych straganów). Do godziny ósmej rano była tam tylko niewielka grupka turystów, także bardzo się z tego ucieszyliśmy, ale potem zaczeły przyjeżdzaż busiki z turystami i duże grupy ponownie zdominowały światynię. Tak czy siak, polecamy wczesny przyjazd bo słońce było jeszcze nisko i pięknie podświetlało to miejsce, promienie nie były tak ostre jak w dalszej części dnia. Gigantyczne drzewa, które są nieodłaczym elementem tej świątyni przyczyniaja się do jej niszczenia, ale z drugiej strony podtrzymują pewne ściany, które bez nich dawno by upadły a przede wszystkim kreują niesamowity klimat tego miejsca, który zapadnie na długo w naszej pamięci! Potęga przyrody jest w tym miejscu niezwykle wyczuwalna.

Najbardziej rozpoznawalne miejsce w całym Ta Prohm, przyciaga każdego fana Lary Croft!

Drzewa wyglądają tutaj niesamowicie, stojąc przy nich czułam sie taka malutka. Pokazują swoją ogromną moc na każdym kroku, oplatając całe rzeźby a nawet ściany!

Bliskość przyrody i jej potęga sprawiaja, że jest to jedna z tych świątyń, które koniecznie trzeba zaobaczyć!

Angkor Wat to nie tylko świątynie, ale również okoliczne wiosku z targami i sklepikami, które mijaliśmy pomiędzy kolejnymi przystankami. Po porannym zwiedzeniu Ta Phrom, zdecydowaliśmy udać się do bardziej odległych oraz mniej popularnych świątyń: Banteay Samre, Lolei (cała w rusztowaniach!), Preah Koh oraz Bakong. Niestety, aby się tam dostać jechaliśmy prawie 10km bardzo ruchliwą drogą, gdzie mijały nas ciężarówki, także byliśmy bardzo zestresowani w naszym małym tuk-tuku nie wspominając już jakości powietrza podczas tej szalonej jazdy.

Byc może lepszym rozwiązaniem byłoby wynajęcie tuk-tuka na dwa dni, aby zaliczyć małą i dużą pętlę a trzeciego dnia wynajać rowery i na spokojnie wrócić do miejsc, które nas najbardziej urzekły oraz odkryć te mniejsze, przy których nie zatrzymaliśmy się w poprzednie dni. Jadąc na rowerze mamy swobodę zatrzymania się gdzie chcemy, może to być ogromny kopiec termitów, który wygląda interesująco lub stado bawołów wylegujących się na brzegu stawu :)

Dość pusta światynia Banteay Samre

Trzy wieże światyni Preah Koh

Okolice światyni Bakong, widok z najwyższego poziomu.

Wzdłuż drogi lokalne kobiety sprzedają owoce i przekąski, podczas gdy dzieci biegają wokoło nich. Przy każdym straganie biegały dzieci, radośnie sie bawiąć i spędzając całe dnie z rodzicami

Budowanie domów na podwyższeniu chroni je przed zalewanie podczas okresów ulewnych deszczy.

Gdy mijaliśmy okoliczne wioski, zauwazyliśmy mnóstwo straganów z wyrobami z wikliny a także, wszędzie wiodczne czerwone przenośne "lodówki", w których kryły się prawdziwe skarby, puszki coli czy sprita leżące w towarzystwie topniejącego lodu :D

Kierowca naszego tuk-tuk zatrzymał się, aby zatankować :O Wcześniej kupował plastikową butelkę z benzyną przy drodze, więc ta stacja była w tych warunkach luksusem! :)

Angkor Wat to ogromny park archeologiczny, gdzie można kupić lokalne produkty wytwarzane przez mieszkańców na miejscu (rzeźby, obrazy mnichów malowane akwarelą, które bardzo mnie urzekły) a także tanie magnesy, które już zbyt oryginalne nie są. Można tam zjeść prosty posiłek ze straganu siedząc na małych, plastikowych krzesełkach albo udać się do jednej z restauracji (tam przede wszystkim zatrzymuja się grupy zorganizowane). Jeśli poszukujemy wiekszych atrakcji to można wynająć tam fotografa, który uwieczni naszą wizytę w niezapomniany sposób i nauczy nas co nieco o fotografowaniu takich miejsc (oczywiście nie mówie tutaj o zrobieniu sobie okropnie sztucznej zbiorowej fotki przed Angkor Wat). Na pewno nie polecam zdjęć na słoniach, które niestety dalej są do tego wykorzystywane przed Angkor Wat. Wyglądały na zestresowane w tym dzikim tłumie turystów, którzy koniecznie chieli mieć na nich wykonane zdjęcie.

Miasto samo w sobie nie zachwyciło nas juz tak bardzo, z pewnością sieć hotelowa i restauracyjna jest tutaj bardzo rozwinięta (duże ekskluzywnych miejsc), ale miastu brak klimatu. Niestety widać to w najbardziej imprezowej części miasta (Pub Street), gdzie jest mnóstwo typowych barów czy lokali z fast foodami jak pizza, hamburgery albo frytki. My na szczęście znaleźliśmy tam miły hotel z basenem na uboczu oraz kilka świetnych restauracji z lokalnymi potrawami. Nawet jeśli, miejsce gdzie chcemy zjeść znajduje się po drugiej stronie miasta to z łatwości znajdziemy kierowcę tuk-tuka który nas tam zabierze za 1 lub 2$. Spodobał nam sie też mały market z lokalnymi wyrobami, gdzie kupiliśmy przyprawy do zupy amok, która niezwykle nam tam smakowała! Już będąc w Siem Reap zauważyliśmy, że każde miasto zaczyna przyozdabiać ulicę z okazji zbliżających się obchodów Nowego Roku! Właśnie wtedy dowiedzieliśmy się, kiedy dokładnie są te obchody i wychodzi na to, że spędzimy je już za niecałe dwa tygodnie w Laosie! Nie mam pojęcia, jak mogliśmy to przeoczyć planując tak długa podróż po Azji :D Jedynym tego minusem był fakt, że wiele hoteli było już zapełnionych o czym się wkrótce przekonaliśmy.

Fish pedicure czyli rybki najedzone a nasze stopy gładkie :) Jest to również bardzo dobra terapia śmiechowa, ponieważ tych rybek było tak dużo i były tak aktywne, że ja osobiście nie mogłam tam wytrzymać ani minuty! czułam sie jak na torturze! :D

Informacje praktyczne:

  • Siem Reap to ostatnie miasto, które odwiedziliśmy w Kambodży i najtańsze w tym kraju przez nas odwiedzone. Jest tam tak dużo turystów a przez to konkurencja jest bardzo poważna i każdy walczy o klienta, obniżając ceny
  • Tuk-tuk w mieście - średnio 1$/2km (używaliśmy aplikacji PassApp)
  • Wypożyczenie roweru - 2$ (górskiego, 5$) na dzień
  • 3-dniowy bilet wstępu do Angkor Wat - 62 $/osoba (pozwala na wstęp 3 razy w ciagu 7 dni także nie trzeba zwiedzać 3dni z rzędu), zdjęcie twarzy zostanie zrobione kamerką podczas płatności przy kasie, nie trzeba mieć swojego
  • Bawełniana koszulka na straganie - 2$
  • Obiad na świezym powietrzu w małej knajpie w okolicach Ta Phrom - 4$ (miłym gestem jest zapłacenie za posiłek dla kierowcy o co pytają sprzedawczynie, mieliśmy okazję z nim porozmawiać podczas tej przerwy)
  • Obiad w restauracji w Siem Reap dla dwóch osób z napojami - 10$
  • Fish pedicure - 3$
  • Duża butelka schłodzonej wody - 1$ (zimna woda cudownie orzeźwia wiec najlepiej kupować ja na miejscu, butelka po butelce co nie stanowi żadnego problemu)
  • Trzy magnesy na lodówkę kupione za 1$ były najtańszymi jakie kiedykolwiek kupiłam, a jakościowo takie same jak te za kilka dolarów w innych miastach
  • Tuk-tuk, wschód słońca nad Angkor Wat oraz mała pętla - 20$ (około 8h)
  • Tuk-tuk do światyń poza głównym parkiem archeologicznym - 22$ (około 6h ale zdecydowanie większy dystans do pokonania)
  • Bilet autobusowy z Phnom Penh do Siem Reap - 15$ Giant Ibis, byliśmy niesamowicie zaskoczeni standardem usług tego przewoznika! To był JEDYNY przejazd, kiedy mielismy pasy bezpieczeństwa i poproszona nas o ich zapięcie, w autobusie działał internet a pilotka poinformowała nas po angielsku o wszystkich przerwach i długości ich trwania :) naprawde polecamy, warto dopłacic te kilka dolarów