Każdego wieczoru planowaliśmy szczegółowo kolejny dzień, uwzględniając pogodę oraz nasze zmęczenie (chcieliśmy uniknąć najtrudniejszych wędrówek dwa dni z rzędu). Prognoza na następny dzień była najbardziej stabilna, więc postanowiliśmy wykorzystać to na wędrówkę na Pico Grande, która miała być najbardziej wymagającą podczas tych wakacji. Dzisiejszy dzień miał być za to mniej męczący, 9-kilometrowy szlak jedną z lewad oraz dłuższa przejażdżka wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy, z wieloma przystankami na punktach widokowych. Ostatnim celem na dzisiejszy dzień miało być Porto Moniz, gdzie znajdują się słynne naturalne baseny. Wszystko zajęło nam więcej czasu, niż planowaliśmy, więc wracaliśmy do Funchal już po zachodzie słońca (czego do tej pory bardzo unikałam). Jednak droga przez wewnętrzną część wyspy (VE4) jest dość łatwa, ruch wieczorem był niewielki, a jazda przyjemna.

Wracając do poranka, rozpoczęliśmy naszą wędrówkę w Ponta do Sol, a za cel obraliśmy najpierw Levada do Moinho. Ta lewada była bardzo łatwa i dobrze utrzymana. Dość mokra w niektórych miejscach, mijająca małe wodospady oraz rzekę, gdzie po chwili odpoczynku, zaczęliśmy wspinaczkę po schodach, aby dotrzeć do kolejnej lewady Levada Nova, która do tej pory przez cały czas znajdowała się powyżej nas i ta właśnie zamierzaliśmy wracać. W tej okolicy zauważyliśmy po raz pierwszy ślady po zeszłorocznych pożarach i nowe paprocie przebijające się przez popiół spalonego lasu, przywracając życie temu miejscu.

Na początku szlak był bardzo łatwy i prowadził do spektakularnych wodospadów, niekoniecznie wysokich czy ogromnych, ale można było przejść za nimi, co stanowiło atrakcję samą w sobie. Kurtka przeciwdeszczowa jest wysoce zalecana, ponieważ na obu lewadach znajdują się bardziej mokre odcinki z wodą kapiącą z górnych części wzgórz i roślin znajdujących się nad ścieżką. Później na trasie był również dość długi tunel, ale światło z telefonu wystarczyło, aby przez niego przejść.

Po wyjściu z tunelu otworzył się przed naszymi oczami widok na ogromny wąwóz, którego przejście potem okazało się najbardziej stresującym momentem wszystkich wędrówek na Maderze. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak sparaliżowana strachem, chyba podczas wspinaczki skalnej we Francji kilka lat temu. Nie mam silnego lęku wysokości, ale nie przepadam za lataniem, a pierwszy lot paralotnią okazał się dla mnie zbyt stresujący, aby go kiedyś powtórzyć. Lubię jednak wędrować po wysokich górach i pokonywać techniczne, skaliste odcinki, w przeciwieństwie do mojego męża. Jednak tym razem naprawdę trudno było mi zmusić się do zrobienia kolejnego kroku w pewnym miejscu, zaraz po minięciu tunelu, gdzie barierki ochronne były poważnie uszkodzone lub ich w ogóle nie było.

Co najmniej połowa trasy nie ma poręczy, a sama ścieżka to jedynie 30-centymetrowa betonowa lewada, kończąca się pionowym urwiskiem. Nie ma absolutnie niczego, co mogłoby nas ochronić przed upadkiem, żadnych drzew czy krzewów. Przejście tego odcinka było dla mnie bardzo stresujące i nie zrobiłabym tego ponownie. Nie jestem przekonana, że ta wędrówka była tego warta. Możliwość przejścia za wodospadem jest ciekawa, ale poza tym uznaliśmy ten szlak za dość przeciętny. Nie polecam go w deszczowy dzień ani dla dzieci, osób z lękiem wysokości czy osób starszych. Poniższe zdjęcie zostało zrobione po trudnym odcinku – tutaj widać bardzo dobrą poręcz, której niestety brakowało na najbardziej eksponowanej części lewady.

Teraz przyszedł czas na relaks, a naszym pierwszym przystankiem było Madalena do Mar, małe miasteczko znane ze słynnych plantacji bananów. Jest tam bardzo krótki szlak, RB3 Vereda da Vargem, zwany również Trasą Bananową, który pozwala zwiedzającym zagłębić się w świat uprawy bananów. Było naprawdę świetnie! To zdecydowanie doskonałe miejsce do odwiedzenia z dziećmi, a wcześniejsze zapoznanie się z cyklem wzrostu bananowców może pomóc w zrozumieniu tego, co tam możemy zauważyć podczas spaceru po plantacji bananów.

Można tam zobaczyć banany już owinięte niebieskimi foliowymi torbami, gotowe do zbioru. Banany są ścinane jeszcze zielone i dojrzewają poza drzewem. Z drugiej strony, można tam również zobaczyć malutkie banany dopiero zaczynające rosnąć oraz wiele kwiatów bananowca z delikatnymi, białymi pręcikami, które ostatecznie staną się bananami. Szczególnie spektakularne i piękne były kwiaty bananowców! Uważajcie, jeśli boicie się jaszczurek, z każdym naszym krokiem słyszeliśmy odgłosy wielu uciekających okazów. Były trudne do zauważenia, ponieważ poruszały się bardzo szybko pod opadniętymi liśćmi bananowców, ale kiedy chodziliśmy powoli i w ciszy, udało nam się wypatrzyć kilka wygrzewających się w słońcu okazów.

Zazwyczaj potrzeba od 9 do 12 miesięcy, aby roślina bananowa wytworzyła kwiat. Po jego pojawieniu się dojrzewanie bananów trwa od 3 do 6 miesięcy. Kwiaty żeńskie, znajdujące się na szczycie łodygi bananowca, przekształcają się w banany, tworząc „kiść”. Każda kiść składa się z kilku „rąk” (grup bananów), a każda ręka zawiera od 10 do 20 pojedynczych bananów (często nazywanych „palcami”). Pełna kiść na drzewie bananowym na Maderze składa się zazwyczaj z 5 do 10 rąk, co oznacza, że jeden kwiat może wydać od 50 do 150 bananów. Po wytworzeniu jednej kiści roślina obumiera, a z jej podstawy wyrasta nowa.

W przeciwieństwie do większych bananów Cavendish, dostępnych w supermarketach, banany z Madery (banana da Madeira) są mniejsze, słodsze i mają bardziej intensywny smak. Dla nas miały inną konsystencję, bardziej przypominającą budyń i mniej skrobiową. Są uprawiane głównie przez małych rolników i zbierane ręcznie. Większość bananów maderskich jest spożywana lokalnie lub eksportowana na kontynent do Portugalii, my mieliśmy już okazję spróbować ich w Lizbonie.

Teraz przyszedł czas na odwiedzenie kilku punktów widokowych. Naszym pierwszym przystankiem było Miradouro do Massapez, jedyne miejsce, gdzie byliśmy zupełnie sami, otoczeni kwitnącymi roślinami aloesu. Widok był spektakularny, a samo miejsce bardzo ciche, z zadaszoną strefą do siedzenia i dużym kamiennym grillem, jeśli ktoś chciałby przynieść własny węgiel i jedzenie. Musieliśmy zboczyć trochę z trasy, by tu dotrzeć, ale parking był przestronny i bardzo podobał nam się ten postój! Wiele osób opisuje to miejsce jako doskonałe do podziwiania zachodu słońca, więc może wieczorami jest tam bardziej tłoczno.

Kolejnym punktem był Miradouro do Fio, przy którym znajdowała się przytulnie wyglądająca restauracja. Może zdawać się, że linia brzegowa wygląda bardzo podobnie jak ta, którą podziwialiśmy z poprzedniego punktu widokowego, ale tym razem góry wpadały bezpośrednio do oceanu. Nie było tu żadnych miast ani dróg widocznych u podnóża klifów, tylko czysta natura. Z tego miejsca można dostrzec latarnię morską po prawej stronie, czyli najbardziej wysunięty na zachód punkt Madery, Ponta do Pargo, do którego następnie ruszyliśmy.

Zachodnia Madera wydaje się być mniej oblegana przez turystów, ponieważ było to kolejne miejsce z bardzo małą liczbą odwiedzających. Dotarliśmy do Miradouro Farol da Ponta do Pargo, gdzie latarnia morska stoi na wysokości 300 metrów. Przeszliśmy się wokół niej, podziwiając dramatyczny widok z klifu. Można zejść trochę niżej po zboczu, ale trzeba uważać, nie ma tu żadnych zabezpieczeń, więc nie warto podchodzić zbyt blisko krawędzi. Nie weszliśmy do muzeum, ponieważ było już zamknięte. Nie ma tu również ławek, a po deszczu teren na pewno staje się bardzo błotnisty.

Jeśli chodzi o punkty widokowe, Miradouro da Boa Morte był zdecydowanie jednym z najlepszych. Połączenie błękitnego oceanu, soczystej zieleni i spacerujących krów sprawiało, że wyglądał niezwykle malowniczo. Widok z parkingu i ścieżki prowadzącej do punktu widokowego był dość nietypowy. Ze specjalnej platformy można było spojrzeć w dół i podziwiać fale rozbijające się o skały. Gdy tam byliśmy, kilku turystów jadło swoje kanapki, co przyciągnęło ogromną liczbę jaszczurek, które otoczyły ich ze wszystkich stron. Jedna nawet próbowała wspiąć się na moją nogę, gdy podeszłam za blisko! To miejsce miało w sobie coś magicznego, piękna roślinność, zapierające dech w piersiach widoki na wybrzeże, ciszę i brak tłumów. Dla mnie widok na ścieżkę prowadzącą z parkingu na punkt widokowy był tym, co zapadło mi w pamięci najbardziej z tego miejsca.

Widać stąd wybrzeże prowadzące do Fajã da Quebrada Nova, gdzie można dotrzeć kolejką linową z Achadas da Cruz. Początkowo planowaliśmy z niej skorzystać (Miradouro do Teleférico das Achadas da Cruz) i zwiedzić okolicę, ale po stresującym przejściu przez eksponowane odcinki Levada Nova straciliśmy na to ochotę i tym razem postanowiliśmy odpuścić. Ten płaski kawałek żyznego lądu, zbudowany przez spływająca ławę u podnóża klifu, wykorzystywany jest do uprawy. Kolejka jest często zamykana przy silnych wiatrach.

W drodze do naszego ostatniego przystanku tego dnia zatrzymaliśmy się na lunch w małym barze w pobliżu Achadas da Cruz, a także po drodze kupiliśmy kilka wypieków w jednej z wiosek wzdłuż głównej drogi (więcej szczegółów w sekcji praktycznej tego wpisu). Aby nacieszyć się ładnym widokiem na Porto Moniz przed wjazdem do miasta, warto zatrzymać się na chwilę na Miradouro da Santinha, punkt ten znajduje się tuż przy drodze i zdecydowanie warto zrobić tu szybki postój. Po przyjeździe do Porto Moniz zauważyliśmy, że wiele parkingów było w trakcie budowy. Z tego powodu zaparkowaliśmy trochę dalej, około 100 metrów od głównych parkingów. Parking ten znaleźliśmy w aplikacji Organic Maps, z której zawsze korzystamy, i bez problemu tam trafiliśmy.

Najpierw przeszliśmy obok Porto Moniz Natural Swimming Pools, gdzie obowiązuje opłata za wstęp. Było tu mniej ludzi, niż się spodziewaliśmy, ale zapewne wynikało to z późnych godzin popołudniowych oraz faktu, że słońce już skryło się za górami. Baseny wyglądały niesamowicie, zwłaszcza w połączeniu z falami rozbijającymi się o pobliskie skały, ale postanowiliśmy pójść dalej, do innego, bardziej naturalnego miejsca, gdzie nie trzeba płacić za wstęp. Naturalne baseny, uformowane w lawie tuż na krawędzi oceanu, prezentowały się bardzo interesująco. Jednak posiadanie butów do pływania byłoby dobrym pomysłem, ponieważ skały były dość ostre. Nie było tu tłumów i tylko kilka osób nadal pływało. To, co najbardziej przykuło naszą uwagę, to miejsca, w których woda była całkowicie spokojna, tworząc przejrzyste, nieruchome baseny tuż obok dzikich fal oceanu, które uderzały o skały, tworząc barierę chroniącą pływaczy od siły oceanu.

Ostatecznie postanowiliśmy wrócić i wejść do pierwotnie mijanych basenów. Jeśli nie po to, aby popływać, to przynajmniej po to, aby podejść bliżej rozbijających się fal i zobaczyć miasto z innej perspektywy. Jednak woda okazała się dla mnie zdecydowanie za zimna, udało mi się zanurzyć tylko do pasa, więc tym razem bez pływania! Gdyby pogoda była bardziej słoneczna, z pewnością moglibyśmy w pełni cieszyć się tym miejscem, ale niestety dotarliśmy tam zbyt późno (około 17:00) i słońce już skryło się za górami.

Po godzinie jazdy wróciliśmy do Funchal, gotowi aby jak najwięcej odpocząć przed jutrzejszym zwiedzaniem doliny Zakonnic (Curral das Freiras).

Informacje praktyczne:

  • Oficjalna strona internetowa do sprawdzania, czy szlaki turystyczne są otwarte po pożarach, które miały miejsce na wyspie latem 2024.

  • Bilety na płatne szlaki można kupić online na tej stronie. Od 1 stycznia 2025 r. osoby niebędące rezydentami wyspy będą musiały zapłacić za wędrówki po ponad 30 trasach zarządzanych przez Instytut Lasów i Ochrony Przyrody (ICNF) na Maderze. Będą to w zasadzie wszystkie szlaki oznaczone jako PR.

  • Początek szlaku – kościół Igreja da Lombada w Ponta do Sol, gdzie zaparkowaliśmy samochód. Przeszliśmy zarówno Levada do Moinho, jak i Levada Nova, tworząc pętlę o długości 9 km. Nie znalazłam dokładnego opisu takiej trasy na oficjalnej stronie turystyki Madery, byl tam jedynie opisany bieg Ponta do Sol - Levada Nova co oczywiście wydaje mi sie szalonym pomysłem żeby jeszcze biegać po tej wąskiej lewadzie i mijać się z innymi turystami.

  • Podczas naszych podróży zawsze korzystamy z aplikacji Organic Maps: Offline Hike, Bike, Trails, and Navigation, która okazała się bardzo dokładna na Maderze, nie zgubiliśmy się ani razu. Tym razem nawet spotkaliśmy grupę Polaków, którzy nie wiedzieli, czy są na właściwej lewadzie, bo oni robili tę samą pętlę, tylko w przeciwnym kierunku. Oznaczenie lewad widzieliśmy dosłownie tylko przy parkingu, potem ścieżki nie były już oznaczone.

  • RB3 Vereda da Vargem, zwana „bananową trasą”, to bardzo krótki szlak, idealny na spacer z małymi dziećmi.

  • Restaurant - 101 Bar. Bardzo przyjazny właściciel. Smakowała nam kanapka z wołowiną, ale drugie danie (jakiegoś rodzaju gulasz mięsny) było rozczarowujące, musiałam zostawić połowę mięsa, ponieważ było twarde i sprawiało wrażenie bardzo niskiej jakości. Bardzo tanio, choć ceny nie były nigdzie podane. Za dwa dania główne i napoje zapłaciliśmy mniej niż 16 euro. Adres: ER101, Sitio da Igreja, ER101 39, 9270-013 Achadas da Cruz
  • Piekarnia – Padaria Rodripan, Bardzo mała piekarnia znajdująca się w czyimś domu. Bardzo smaczne i tanie wypieki, kilka rodzajów ciastek oraz chleba, w tym miękki, lekko słodki chleb, który kupiliśmy na wędrówkę następnego dnia. Zdecydowanie polecamy, choć trzeba się spodziewać bardzo podstawowej strefy do siedzenia, z prostymi plastikowymi krzesłami. Adres: Rua da Terra Coimeira, Santa, 9270-093, Porto Moniz
  • Parking w Porto Moniz - darmowy parking na trawie, choć trochę ukryty. Około 5 minut spacerem od naturalnych basenów. Nie mamy pewności, jak długo pozostanie bezpłatny, ponieważ wszystkie inne parkingi były już płatne. Widzieliśmy też dużą tablicę informacyjną przy placu budowy nowego parkingu, bliżej basenów.
    Adres: R. da Escola Velha 32, 9270-095 Porto Moniz
  • Naturalne baseny w Porto Moniz – Opłata za wstęp: 3 euro
    Bardzo ładne baseny, ale woda była lodowata! Słońce zachodzi tu wcześniej z powodu gór, więc przyjechaliśmy za późno, by w pełni cieszyć się słońcem, i nie zostaliśmy długo.