W tym roku zdecydowaliśmy się spędzić Święta u moich rodziców w Polsce. Jako, że od marca oboje pracujemy zdalnie, przed wyjazdem odbyliśmy kwarantanne i na lotnisko pojechaliśmy własnym samochodem, aby jak najbardziej zminimalizować ryzyko zachorowania na Covid, a co gorsza zarażenia mojej rodziny. Więc jedynie podczas przebywania na lotnisku oraz samego lotu czuliśmy się najbardziej narażeni na złapanie wirusa, ale szczęśliwie nie zachorowaliśmy ani nikt z naszej rodziny (co było sprawdzone dwoma testami pcr w Belgii, po powrocie z Polski jak nakazują tego obecne zasady).

Niestety Brenna nie przywitała nas wymarzonym białym puchem, ale mocno wierzyłam, że przez dwa tygodnie sytuacja na pewno się zmieni :D Gdy tylko przestało padać i wiatr ustał, postanowiliśmy dłużej nie zwlekać i kolejnego dnia ruszyć w poszukiwaniu zimy w wyższe partie gór. Udając się na Kotarz, chcieliśmy sprawdzić ścieżkę, którą kiedyś tam biegłam, zaczynającą się na ulicy Nostrożny (niedaleko karczmy Solisko). Podążaliśmy ulicą, która po pewnym czasie zmieniła się w ścieżkę leśną (tam gdzie kończy się asfalt znajduje się rozwidlenie i trzeba wtedy zacząć podążać po prawej stronie strumienia). Po przejściu niewielkiego odcinka należy ponownie skręcić w prawo co widać na mapie (okolice 3 km) umieszczonej na końcu postu, w sekcji praktyczne informacje. Niestety na tej wysokości ścieżka ta był mocno rozjechana, prawdopodobnie przez ciężkie samochody używane przy wycince drzew co niestety zauważyliśmy rownież podczas wypadów w kolejne dni na inne okoliczne szczyty.

Dalej podążaliśmy cały czas tą samą ścieżką aż doszliśmy do rozwidlenia na którym skręciliśmy w lewo, podążając dalej na Halę Jaworową, przez którą prowadzi niebieski szlak (opis w kolejnym poście), zaczynający się przy zbiorniku wodnym Hołcyna. Na Hali Jaworowej wiał bardzo zimny i silny wiatr a widoczność była bardzo słaba, także szybko stamtą uciekliśmy na szczyt Kotarz a następnie odbiliśmy na czerwony szlak prowadzący na Grabową. Oszronione drzewa i krzewy oraz niewielka ilość śniegu to jedyne ślady zimy jakie tego dnia znaleźliśmy, ale i tak było warto wybrać się na ten dłuższy spacer.

Schronisko na Grabowej było otawrte, ale oferowało tylko jedzenie oraz napoje na wynos. Po minięciu Starego Gronia zrobiło się już na prawdę wiosennie, przynajmniej ze względu na słońce i błekitne niebo bo temperatury tych wiosennych nadal nie przypomniały. Do samej Brennej podążaliśmy cały czas zielonym szlakiem.

Kilka dni poźniej w Brennej spadło niewiele śniegu, ledwo pokrywając trawę w ogrodzie ale okoliczne szczyty wyglądały już na bardziej białe i dlatego od razu zdecydowaliśmy wybrać się na kolejny spacer, tym razem na Błatnią. Jako, że byliśmy na tym szczycie już kilka razy, szukałam jakiegoś alternatywnego wejścia, żeby ponownie nie iść głównym zielonym szlakiem. W aplikacji MAPS.ME zauważyłam ścieżkę zaczynającą się na końcu ulicy Chrobaczy (bardzo niedaleko domu moich rodziców), która powinna nas zaprowadzić w okolice szczytu nad schroniskiem, przechodząc przez Bukowy Groń.

Faktycznie tak było, ścieżkę znależliśmy bez problemu. Najpierw była ona dość wąska z krzewami i niskimi drzewami dookoła co sprawiało wrażenie, że podążaliśmy w tunelu. Ku naszej radości, już w tym miejscu bylo sporo śniegu! Biały krajobraz od razu wprowadził nas w wyśmienite nastroje :) Nieco wyżej natrafiliśmy na kilka drewnianych domków do których prowadziła szersza ścieżka pozwalająca na dojazd terenowym samochodem, którą w pewnym momencie przecieliśmy. Szlak cały czas prowadził pod górkę, aż wyszliśmy na bardziej wypłaszczoną łąkę gdzie ujrzeliśmy więcej ludzi w oddali którzy podążali żółtym szlakiem z Błatniej w stronę Klimczoka lub Chaty Wuja Toma (trzeba w pewnym momencie odbić ze szlaku w prawo, idąc cały czas w dół kamieniską ścieżką).

Po wejściu na sam szczyt góry Błatnia, udaliśmy się do Schroniska PTTK, gdzie rozgrzaliśmy się kawą i gorącą czekoladą (niestety jakość pozostawiała wiele do życzenia, ale ciepły napój to zawsze miły akcent wycieczki). Następnie ruszyliśmy w dół ze schroniska szlakiem zielonym, odbijając na ostatnim odcinku na szlak czarny prowadzący do Brennej. Oszronione krzewy, pokryte śniegiem drzewa wyglądały naprawdę cudownie i jedyne czego nam wciąż brakowało to odrobina słońca, ale i to wkrótce się zmieniło o czym będzie kolejny post!

Informacje praktyczne:

  • Nocowaliśmy u moich rodziców, którzy wynajmują pokoje gościnne, dlatego chciałabym je polecić, gdy sytuacja epidemiologiczna poprawi się na tyle, że możliwe będą weekendowe wyjazdy w góry z noclegiem Kimanko pod sosnami

  • Kawa, gorąca czekolada, grzane piwo na wynos w schronisku Błatnia to koszt 8-9zł

  • Mapki poniżej pokazują dokłandie naszą trasę, nie zawsze był to oficjalny szlak bo nie chcieliśmy kilkukrotnie iść tą samą trasą i szukaliśmy alternatywnych opcji.